...ale ten film jest nudny jak flaki z olejem, szczątkowe dialogi, cała masa dłużyzn. Sceny marszu przez góry albo płynięcia na tratwie trwające po 5 minut na jednym ujęciu naprawdę nie służą pozytywnemu odbiorowi.
Dokładnie. Jest to zwykła miernota, która ma aspiracje do balansowania na granicy klasy "B".
Bo to nie jest film, który ma być "pozytywny w odbiorze".
Długie sceny są między innymi po to, żebyś się oderwał od swojego życia i wczuł powoli w klimat filmu. A że w scenach się dużo nie dzieje, to po to, żebyś zajął głowę tym co przeżywają bohaterowie.
Jeśli tego nie chcesz - oglądaj rąbanki z Hollywood gdzie tyle się dzieje, że nie uświadczysz żadnej dłużyzny. Spece z LA zajmą Ci mózg, tak że nie zdążysz o niczym pomyśleć. Podadzą Ci ładnie podaną zmieloną papkę.
Aguirre to jest bardzo dobry film jak dla mnie. A te długie sceny są całkowicie zamierzone.
Obejrzyjcie sobie "Matka i syn" Sokurowa, to pojęcie "długich scen" zmieni się dla was na tyle, że takie sceny jak tutaj będą dla was najzupelniej normalne. U Herzoga przynajmniej jest zawsze kilka aktorów w kadrze, coś się dzieje, np. jadą łódką (czy tam tratwą), niby nic się nie dzieje, a w tle jest napięcie - bo w każdej chwili mogą indianie ich zaatakować, etc.
Początkowe i końcowe sceny filmu usiane dłużyznami, albo wręcz niepotrzebnymi ujęciami. Też może chora ambicja twórcy żeby był to pełny metraż? :)