Film nudnawy, strasznie się ciągnący i za mocno opierający się na samym sztandarze. W kółko o tym samym aż do końca filmu, a o samej bitwie o Iwo Jimę to już całe gówno, a to mnie najbardziej interesowało i to powinno być podstawą produkcji. Przesłanie jako takie jest ale oglądając film nie chciało się o nim myśleć przez te wszystkie zmieniające się nagle sceny nie pozwalające niczego przemyśleć. Eastwood próbował stworzyć jakiś emocjonujący film, a moim zdaniem wyszły mu tylko sentymentalne bzdety. Znając naród amerykański to pewnie staje im na punkcie tego filmu, tak jak i innych o tej tematyce ale tutaj wątpię, że Europa przyjęła ten film tak ciepło jak oni. No cóż, my mamy swoją wojnę, oni mają swoją. Plus za kilka nieznanych anegdotek na temat tej wojny, dosyć specyficzny klimat i za to, że Clint nie wywyższa narodu amerykańskiego ponad wszystkie, tak jak większość to robi, tylko pokazuje jego wady i potknięcia. Zastanawiam się tylko czy "Sztandar Chwały" nie jest pewnego rodzaju usprawiedliwieniem...